piątek, 22 września 2017

Pisaki pędzelkowe Brush Koh-i-noor... jakie?

No właśnie, jakie? Pędzelkowe, przynajmniej tak je nazwał producent, czyli firma Koh-i-noor. Znaczy to tyle, że końcówka ma być połączeniem pędzla z pisakiem. Albo miała... ale o tym będzie dalej. Najważniejsza rzecz jaką napisał producent to to, ze to pisaki szkolne. Tak własnie zostały nazwane i jak się już o tym wie, to wszystko staje się jasne :) Bo to nie są flamastry z najwyższej półki, są niedrogie. No, ale przejdźmy do rzeczy!


Mam zestaw 12 kolorów schowanych w plastikowym etui, o ile można być schowanym w czymś przezroczystym. Opakowanie typowe dla szkolnych artykułów plastycznych.
Na etykiecie są interesujące oznaczenia mówiące o ergonomicznym kształcie, mocnej końcówce, bogatych kolorach i zmywalności. Tą ostatnią właśnie sprawdzam, bo jak bardzo schludna osoba pomazałam sobie palce i pod koniec pisania posta spróbuję je domyć.

Ergonomiczny kształt - to teraz bardzo popularne, szczególnie w różnych plastycznych rzeczach dla dzieci. I tu też jest. Na przekroju części, którą się trzyma pisaki są trójkątami z mocno zaokrąglonymi rogami. Czyli o skaleczeniu nie ma mowy ;)

Końcówka jest solidna, średniej grubości, ale ostro zakończona. I tutaj zaczynają się schody, bo mam mieszane uczucia. Niby jest twarda i da się ją trochę dociskać przy pisaniu, ale nie przypomina to w użyciu pędzla. Poszczególne sztuki sporo się między sobą różnią. Niektóre od nowości są na końcach lekko rozkłaczone (czerwony pisak) czy jak kto woli rozcapierzone. Jeden z pisaków jest też bardzo mokry i nawet na zdjęciach da się to zauważyć (to ten pomarańczowy). Częścią się bardzo gładko pisze, a innymi już z lekkim trudem.


Jeśli chodzi o zmywalność, to jak najbardziej prawda. Kolorowe plamy łatwo zeszły z palców, nawet nie wiem kiedy. Oby z ubrań schodziły tak samo. Rysowanie jest przyjemne i szybkie - można uzyskać dość grubą linię dzięki czemu sprawnie pokoloruje się większy obszar. Kolory są naprawdę intensywne i żywe, aż chce się na nie patrzeć. Próbowałam też nimi pisać z uwzględnieniem różnej grubości linii, ale nie... nie jest to sprzęt do takich zabaw. Łatwiej zniszczyć końcówkę niż otrzymać cienko-grubą linię.


Podsumowując te wszystkie moje przemyślenia, to pisaki w skali 1-5 oceniam na 4. Oczywiście mając na uwadze ich "szkolność", bo to nie sprzęt dla artystów profesjonalistów, oj nie. Mają ładne kolory, wygodnie się je trzyma, można kombinować i bawić się z grubością linii i łatwo je zmyć z rąk. Minusem są postrzępione końcówki i spore różnice jakościowe między poszczególnymi pisakami, ale jak na produkt szkolny to i tak nieźle :)


Na zakończenie szybki rysunek grzyba, a jakże :D

Pozdrawiam!


czwartek, 14 września 2017

Temperówka KUM i piórnik zwijany

Dzisiaj post o bardzo podstawowych przedmiotach. I wcale nietywyszukanych!
Pierwszy z nich to temperówka metalowa podwójna KUM. Większość osób mających cokolwiek wspólnego ze struganiem pewnie kojarzy tę niepozorną temperóweczkę :)
Poniżej temperówka w akcji, a raczej po akcji...


Temperówka jest toporna w swojej budowie, bo cała metalowa, a jej "dizajn" ogranicza się do wyrytych pasków z przodu i tyłu. Mnie się podoba taka prostota - ważne, że temperuje. A temperuje, że hej! Moją mam już dobre kilka lat, a może i więcej, a nadal jest bez zarzutu. Może nie przeprowadzam masowych strugań tysiącelementowych zestawów kredek, ale sama wieloletność już mówi o jakość temperówki. A do tego jest jak klocek lego. Po upuszczeniu na podłogę radzę od razu jej szukać, żeby to ona nie znalazła nas pierwsza, a raczej naszej stopy.  

Strugaczka ma dwa otwory różnych rozmiarów do różnej grubości kredek. Mniejszy ma średnicę 8 mm, a większy 11 mm i dzięki temu temperuje większość ołówkopodobnych tworów dostępnych na rynku. Może nie ma pojemnika na ostrużyny, ale jest mała. Coś za coś!


Ostrza są ostre i nie tępią się łatwo, w końcu niemiecka robota ;) No i przy oporniejszych kredkach czy zbytniej sile strugania nie połamiemy temperówki, bo w końcu to metal, a nie plastik.
Podsumowując: temperówka KUM jest małym pomocnym przedmiotem dla każdego. Niedroga a bardzo wytrzymała i długo posłuży.

Drugim przedmiotem jest piórnik. Ale nie taki zwykły tylko zwijany. Taki trochę no name, bo dystrybuuje go firma LENIAR, ale produkcja pewnie chińska. Na naklejce jest napisane, że jest na pędzle, ale myślę, że spokojnie można w nim umieścić co się żywnie podoba. U mnie to nie są pędzle, ale "małe wszystko"... ołówki, cienkopisy, brushpeny, długopisy, gumki, biały węgiel i żelopis, sepię, nawet kawałek złotej kredki się przyplątał i waterbrush... i cyrkiel? Tylko pióra wiecznego mi brakuje do kompletu :) No, ale wróćmy do piórnika!


Piórnik jest rozwijany czy zwijany, jak kto woli. Zrobiony jest z czarnego syntetycznego materiału i wyposażony  w skóropodobny pasek, którym można go owinąć i zapiąć (ma napy). Pasek ma też tajemniczą dziurę, która jak się okazało służy po prostu do powieszenia piórnika. W środku jest wszyta gumka podzielona na pętelki-przegródki. W sumie jest ich 41. Dwie pętelki usadowione są jedna pod drugą i prawdopodobnie w zamyśle miały być na coś grubego i cięższego albo np. na dwie gumki czy temperówkę. Tak naprawdę co tylko uda nam się tam wepchnąć będzie dobre, grunt żeby nam odpowiadało :) U mnie widać tam waterbrusha. Sam piórnik ma ok. 49 cm długości i 20 cm wysokości, a pasek jest szeroki na 2,5 cm i ma 31 cm długości. W sumie daje nam to ok. 78 cm długości, ale nie dlatego, że nie umiem dodawać, tylko dlatego, że pasek jest wszyty częściowo na piórnik.  Materiał jest wytrzymały, a przegródki nie są ani za luźne, ani za ciasne, po prostu w sam raz i kredki nie wypadają, ani nie trzeba się z nimi siłować.


Oba produkty są bardzo proste w swojej budowie, ale też bardzo przydatne i można je uznać za podstawowe wyposażenie artysty czy hobbysty. Są niedrogie i nawet jak się zniszczą, to nie będzie ich nam tak szkoda. O ile uda nam się je w ogóle zniszczyć, bo toporność robi swoje :D


Obie rzeczy można oczywiście znaleźć w naszym sklepie: PIÓRNIK i TEMPERÓWKA

Pozdrawiam!


piątek, 24 czerwca 2016

Skóra bez skóry...

...czyli jak pokolorować skórę bez cielistego odcienia kredki. A da się w ogóle? Ano się da! Tylko trzeba się odrobinę pobawić w mieszanie kolorów. Ja się bawiłam naprawdę bardzo długo i próbowałam mieszanek wielu barw, zrobiłam dziesiątki niedoświetlonych zdjęć i kilka nieudanych filmów. Niestety, póki co nie dysponuję niczym nagrywającym w przyzwoitej jakości. Udało mi się na szczęście wybrać jakieś zdjęcia i jeden filmik. We wszystkim towarzyszyły mi nieustraszone Mondeluz KOH-I-NOOR, cienkopisy Rystor i Sakura oraz pędzelki z wodą.
Do konkretów! Cielistą barwę skóry  udało mi się osiągnąć kredkami Mondeluz o numerach 28 (żółty), 8 (fioletowy), 1 (biały) i 170 (czerwony). Dlaczego biały? Żeby barwy były delikatniejsze. Żółty z fioletowym może się wydawać dziwną parą, ale tak naprawdę to one dają kolor bazowy. Trzymając kredki prawie równolegle do kartki można najpierw pokryć całość mocniej białym kolorem, a następnie żółtym i fioletowym. Ale lekko, bez dociskania! Pędzelek w dłoń i wszystko rozmazujemy, mieszamy... i jest kolor bazowy. Ciężki do nazwania, ale może się kojarzyć z cielistym. Żeby było bardziej skórnie cieniujemy czerwienią. Może być też fiolet. Fiolety bardzo dobrze spisują się w tej roli. Cieniujemy warstwami, cierpliwie czekając na wyschnięcie przy poszczególnych etapach. Za pośpiech można słono zapłacić, nie radzę! Rozmoczony papier lub barwne plamy - co kto woli ;)
Poniżej umieszczam filmik, nienajlepszej jakości, ale i tak pozwalającej zauważyć o co w tym chodzi.



A tu jeszcze inne przykłady skóry bez skóry:






Oczywiście nie trzeba się trzymać ciepłych tonacji. Zimny fioletowy z różem i chłodną żółcią też mogą dawać ciekawe efekty. Brązy przy skórze także są wskazane, a znając życie i dla zieleni znalazłoby się miejsce :)
To może kolejny post będzie o tym jak kolorować skórę z zielonym, ale bez efekty Shreka? Hmm?

Tradycyjnie zachęcam do przyjrzenia się produktom do kolorowania na putyourcolours.pl

PS. Szykujcie się na konkurs związany z tym postem!



poniedziałek, 13 czerwca 2016

Kolorowanie skóry krok po kroku - kredki akwarelowe

Tak jak w tytule - podjęłam się kolorowania skóry. Pokażę jak ja to robię, bo liczba sposobów pewnie jest bliska liczbie samych kolorujących. Do rzeczy!
Dla ułatwienia użyłam tylko jednego kompletu kredek - Mondeluz Koh-i-noor. Najpierw podeszłam do sprawy bardzo ambitnie, ale "bez pomyślunku". Inaczej mówiąc użyłam niepotrzebnie dużej liczby kredek, bo 7. Po tym pierwszym eksperymencie ograniczyłam się do 3-4 kredek. Taki minimalizm.
Pierwszy przykład kolorowania poniżej. Na niektórych zdjęciach widać, że kartka jeszcze mokra, ech ta niecierpliwość! Użyte tu kredki to Mondeluz 04, 05, 08, 09, 30, 131 i 170. Jak widać zwykle zaczynam od praktycznie całkowitego pokrycia skóry jasnym kolorem, tu cielistym. Później mocniej zaznaczam tym samym kolorem  miejsca bardziej zacienione czy głębiej osadzone na twarzy. Następnie dodaję inny kolor - pomarańczowy lub nawet czerwony, też w miejsca "ciemniejsze" tak aby wydobywać bryłę głowy. Tu wgłębienie, tu uwypuklenie - ciemne i jasne. Tak w uproszczeniu oczywiście. Później w ruch poszedł fiolet, o ciepłym odcieniu... a tak, żeby jeszcze bardziej zaznaczyć cienie. Z ustami zaszalałam i są ostro czerwone, na zdjęciach nawet bardziej niż na kartce! Dodane blaski i dziwne krawędzie białym żelopisem SAKURA GELLY ROLL. 


Wracając jeszcze do cieni. Kolorami ciemniejszymi traktuję okolice oczu, spód nosa, górną wargę,  wgłębienie między ustami a podbródkiem, boki twarzy, pod kością policzkową (jarzmową!) wnętrze uszu... To taki standard, wszystko zależy tak naprawdę od tego jak umieścimy sobie źródło światła. Ale o tym innym razem ;) Cień pod kością jarzmową widać lepiej na kolejnym przykładzie:


Przy tym rysunku użyłam tylko trzech kolorów i chciałam uzyskać bardzo delikatne kolory. Użyte kredki to 05, 09 i 30. Widać też, że barwy nakładam warstwowo, raczej ostrożnie, bo wolę później dodać koloru niż od razu pójść na całość i przesadzić z intensywnością.
Kolejny rysunek pokazuje użycie większej ilości fioletu i różu...No bo przecież skóra może mieć różne odcienie - bardziej żółte, różowe, brązowe czy nawet zielonkawe :D


Na zakończenie przyszedł mi pomysł na następny post, takie małe wyzwanie, czyli kolorowanie skóry bez cielistej kredki. Czemu nie, póki co uważam, że to całkiem możliwe, szczególnie przy użyciu kredek akwarelowych z białym kolorem w komplecie. No nic, jest pomysł na następny post :)

A żeby tradycji stało się za dość, to musi być autoreklama. Jakby ktoś zapragnął kredek, nie tylko akwarelowych to zapraszam: putyourcolours.pl

Miłego dnia, a nawet całego tygodnia, co mi tam :)

PS. Czyżby regułą miało się stać u mnie pisanie postów po nocy z chorałem w tle? Chociaż odrobinę boli myśl o niedalekiej pobudce kiedy jeszcze się nie znalazło drogi do łóżka.

niedziela, 15 maja 2016

Taka mała recenzja kredek Staedtler Noris Club Aquarell 36

      Dzisiaj opiszę kredki akwarelowe Noris Club firmy Staedtler. 36 sztuk w kartonowym pudełku z pędzelkiem przy boku. Opakowanie nie urzeka i szybko się niszczy, w końcu papier. Kredki ułożone są w dwóch rzędach, czyli raczej standardowo jeśli chodzi o pakowanie takich zestawów.
Same kredki są już mniej typowe. Nie dość, że akwarelowe to jeszcze z ABSem. Serio, takie oznaczenie można znaleźć na opakowaniu.Grafit jest wzmocniony białą otuliną w celu zmniejszenia łamliwości. Mnie się ta powłoka kojarzy  z porcelaną, taka biała, połyskliwa... no, ale na całe szczęście nie krucha. Obawiałam się, że będzie sprawiała trudności przy temperowaniu, ale nie. Ładnie i równo ścina się wraz z grafitem i drewnem. Kredki wygodnie się trzyma - na przekroju są sześciokątne.


      Co do grafitu to pozytywnie mnie zaskoczył. Bałam się, że będzie za twardy lub za miękki, a jest w sam raz. Moim zdaniem twardszy od tego w Mondeluzach przez co kredki nie zużywają się tak szybko. Dodatkowo pigmentacja jest naprawdę dobra, a  kolory ładnie się mieszają. Jedyne na co warto uważać, to siła. Przy dużym nacisku i rozmyciu pędzlem może zostać ślad po narysowanej kresce. Widać to na zdjęciu z próbkami kolorów. Ogólnie same kredki oceniam bardzo dobrze. Rysowanie nimi to spora frajda :)

      Został jeszcze pędzelek. I tu już jest gorzej... bo albo ja nie nauczyłam się nim posługiwać, albo jest za miękki. Na początku jak go zamoczyłam to się ucieszyłam, że nie jest z tandetnym włosiem, ale jak spróbowałam nim rozmywać kredki to czar prysł. Włosie w ogóle nie jest sprężyste, nie wraca do jakiegoś swojego ustalonego kształtu czy pozycji. Jak je ułożymy naciskając, tak zostaje. Mało to pomocne przy malowaniu, przynajmniej według mnie. Ale może tak powinno być tylko ja się nie znam? Po kilku próbach dogadania się z pędzelkiem dałam sobie spokój i zmieniłam na inny. Pokolorowałam tak kolorowankę i zrobiłam próbnik kolorów z analizowanego zestawu.



Kolorów jest 36, choć na zdjęciu może się wydawać, że mniej, bo ciężko dojrzeć na nim biały. Numeracja barw jest przypadkowa, bo producent nie nadał im własnych numerków, a szkoda! Kolory  w zestawie są całkiem dobrze dobrane, może zwiększyłabym liczbę niebieskich kosztem żółtych, ale i tak z taką gamą już da się pracować.



      Tak już podsumowując... pakowanie nietrwałe, pędzelek niezbyt przydatny, ale same kredki bardzo dobrej jakości. Dodatkowo zachęcają swoją obiecaną odpornością na złamania. Ogólnie: jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Kredki godne polecenia, szczególnie osobom posiadającym pędzelki i piórniki ;)

      A, no tak! Jakby ktoś chciał się zaprzyjaźnić z kredkami, to można je znaleźć w sklepie, o tu są: Kredki Noris Club Aquarell

Miłego dnia!

PS. Najlepiej mi się pisze po nocy, ale głupio tak późno publikować posty. Myślcie sobie, że wstaję rankiem świtkiem w niedzielę i opisuję wrażenia z używania kredek :)

sobota, 26 marca 2016

Mała recenzja gumek KOH-I-NOOR

      Dzisiaj będzie post o zmazywaczach. Zrobiłam test czterech gumek do mazania, wszystkie z firmy Koh-i-noor i nawet mają kody kreskowe z 859 na przedzie - znaczy faktycznie są czeskie. To do rzeczy!
O, tu pod spodem widać wszystkie testowane gumki:
(Właśnie się zorientowałam, że nie widać co skrywa mechaniczna gumka... jak dorwę dobre światło dzienne to podmienię zdjęcie.)

Gumki KOH-I-NOOR(od góry, od lewej strony): 1. extra hard, 2. PROGRESSO, 3. wysuwana, 4. w ołówku.


      Gumka PROGRESSO jest niewielka, a producent pisze o niej w katalogu tak: "Miękka gumka do ołówków i kredek oraz niektórych typów długopisów." Gumka faktycznie nie jest twarda i raczej gładka w dotyku. Jak dla mnie taka typowa gumka do mazania. Dość dobrze radzi sobie z ołówkami, z kredkami bez szału. Lepiej sie nią rozjaśnia niż zmazuje, ale jeżeli nie używa się kredek o mocnej pigmentacji to powinna wystarczyć.

      Druga gumka - extra hard natural rubber eraser - jest czymś innym. Dwa razy dłuższa i grubsza od poprzedniczki. Reklamowana jest jako "gumka do wycierania i rozjaśniania pasteli, ołówków, kredek i węgla". Jest twarda i szorstka. Naprawdę szorstka. Może nie jak pumeks, ale ja i tak miałam z nim skojarzenia. Ona nie maże tylko ściera, nawet jak papier ścierny jeżeli użyjemy więcej siły. Dlatego radzę uważać żeby zbytnio nie uszkodzić papieru lub go nie przedrzeć. Ale właśnie dzięki tej szorstkości najlepiej radzi sobie z dobrze napigmentowanymi kredkami jak np. LYRA.

      Wysuwana gumka mechaniczna w wykonaniu KOH-I-NOORa  ma wymiary zbliżone do długopisu. Wkład jest okrągły w przekroju i dość miękki. Gumka przedstawiana jest w taki sposób: "Gumka wysuwana mechaniczna, mechanizm grawitacyjny. Poręczna oprawka plastikowa z klipem. Przeznaczona do ołówków średnich twardości." I ostatnie zdanie to absolutna prawda. Gumka bardzo dobrze radzi sobie z ołówkami, ale z kredkami to już różnie. Według mnie do całkowitego ścierania się nie nada, za to do miejscowego rozjaśniania czy robienia przejść jak najbardziej. Dodatkowo dzięki niewielkiej średnicy wkładu można łatwiej poprawiać detale.
      Na koniec została gumka w ołówku. Ciekawy gadżet o rozmiarze standardowej kredki (łatwo można ją pomylić z białą kredką!). Opisywana jest jako "idealna do pracy z detalami oraz uzyskiwania efektów przejść tonalnych". W moim odczuciu gumka ściera lepiej od wysuwanej, ale i tak nie sprawdza się w przypadku kredek o intensywnych barwach. Jest też bardziej precyzyjna dzięki spiczastej końcówce. Zresztą sami decydujemy jak cienka ma ona być, ponieważ gumkę można temperować. Ale uwaga! Należy to robić ostrożnie, bo drewno i guma, z których zrobiona jest całość, bardzo różnią się elastycznością co utrudnia struganie.

Porównanie skuteczności ścierania gumek KOH-I-NOOR na przykładnie wybranych kredek i ołówków.

      Podsumowując, najlepiej ścierającą gumką jest extra hard, ale można nią zniszczyć papier (auć!). Najmniej nietypowa gumka, jaką jest PROGRESSO, jest najbardziej uniwersalna i myślę, że przyda się każdemu. Natomiast gumka mechaniczna i w ołówku przydadzą się do ołówków albo do rozjaśniania kredek i zmazywania szczegółów i szczególików.

      Osobiście jestem zafascynowana gumką jak pumeks i będę nią szorować co mi wpadnie w ręce :)
A Wy jakich gumek do mazania używacie i polecacie?

Dobrego dnia i Wesołego Alleluja!

Wszystkie opisane tu gumki znajdziecie u mnie w sklepie:
http://putyourcolours.pl/pl/c/Gumki/25

piątek, 11 marca 2016

Powstawanie kolorowanek

    Dzień dobry, dobry wieczór!
    Pierwszy post, a ja zamiast się przedstawiać będę pisać o kolorowankach. No bo w końcu nie o mnie ma być ten blog tylko o kolorowaniu. I to w sumie nie takim zwykłym, bo antystresowym. Przyznam,  że osobiście wolę rysować niż kolorować, ale działanie jest to samo - można się wyciszyć, skupić, zniknąć w wykonywanej czynności. Kolorowanie takie jest - wymaga skupienia, bo bez niego wyjedziemy kredką za linię. A tego nie chcemy, to boli, ała.  Pewnie jest więcej takich zajęć... może majsterkowanie, śpiew, pisanie? Coś co nas pochłania, potrzebuje dużo uwagi. I można bardziej bolące rzeczy sobie zrobić... ale nie o tym! Połączyłam rysowanie z kolorowaniem (bardzo odkrywczo, wiem) i stwierdziłam krótko: ja będę rysować, a ktoś to może pokolorować jak będzie miał ochotę. I tak sobie rysuję te kolorowanki. Dla mnie wyciszające, oby i dla innych ich kolorowanie było kojące.

    Poniżej szkice kolorowanek. Jeden nawet zaczął się przekształcać w czarny kontur. Te moje rysunki powstają raczej w mało profesjonalny sposób, ale dający mi sporo radości. Ot takie bazgrolenie ołówkiem w zeszycie. Na pytanie co rysuję zwykle odpowiadam "nie wiem". No bo nie wiem. Dopiero w trakcie rysowania pojawia mi się jakiś pomysł na całość. 
Czyli po kolei: 
1. szkicuję ołówkiem bez sensu i celu, 
2. coś zaczyna to przypominać, 
3. staram się żeby bardziej przypominało niż nie przypominało, 
4. kontynuuję proces do zadowalającego momentu, 
5. poprawiam cienkopisem kontury, 
6. wymazuję ołówek, 
7. skanuję, 
8. poprawiam w programach graficznych niedociągnięcia, 
9. gotowe!

Postaram się kiedyś zrobić takie "krok po kroku" ze zdjęciami żeby lepiej pokazać cały proces. A tymczasem... dobrej nocy i miłego dnia :)




Pisaki pędzelkowe Brush Koh-i-noor... jakie?

No właśnie, jakie? Pędzelkowe, przynajmniej tak je nazwał producent, czyli firma Koh-i-noor. Znaczy to tyle, że końcówka ma być połączeniem ...